Ihre Browserversion ist veraltet. Wir empfehlen, Ihren Browser auf die neueste Version zu aktualisieren.

 

Kilka filozoficznych przemyśleń o polsko-niemieckiej wyprawie

z Berlina do Szczecina łodzią napędzaną słońcem

 

Upadek systemu komunistycznego uwidocznił długo już zapowiadający się kryzys europejskiego myślenia i wartości. Systemowi temu łatwo było udowodnić nadużywanie i wypaczanie haseł postępowych i demokratycznych. Po jego upadku zwycięscy neoliberałowie stwierdzili i wmówili nam, że same te hasła, nie ich nadużycie, prowadzi do konsekwencji totalitarnych.  Stwierdzenie to dało im przepustkę do bezgranicznego rabunku wartości chronionych dotychczas przez kulturę europejską. Jedyną wartością ogołoconych z własnych wartości, a więc bezwartościowych obszarów życia społecznego, stało się ich bezkompromisowe wykorzystanie ekonomiczne. Decydują o tym Eksperci: naukowcy, politycy i informatycy, stwierdzając, i wmawiając nam, że rzeczywistość traktowana obiektywnie, tzn. wyłącznie polityczno-technicznie, stoi do ich dyspozycji. W duchu tej nowej obiektywności reformuje się politykę, wychowanie, nauczanie, mowę i stosunki społeczne. Nic dziwnego, że otwiera się przepaść między nową elitą i trwającym przy resztkach tradycji „niewykształconym” społeczeństwem, między starą i nową generacją, między językiem nauki i metafizyki. „Przepaść ta otwiera się, gdy wykształcenie błądzi, a społeczeństwo trwa w stanie pierwotnym. „ W. Humboldt.

 

Myślenie filozoficzne prowadzi do źródeł tego rozdziału, chce uwidocznić społeczeństwu jego zagrożenia, tzn. Uchronić je samo i jego naturalne otoczenie przed konsekwencjami techniczno-politycznego światopoglądu. Nasza wyprawa łodzią nie prowadzi w świetlaną przyszłość, lecz w głąb mowy i kultury europejskiej.

                                                         

Ludzie budowali swe siedliska (polis) pośród samowładnej wybujałej natury. Do ich założenia dochodziło tam, gdzie współgra żywiołów je dopuszczała. Tam, gdzie krzyżowały się drogi piesze, konne i wodne. Zarówno człowiek, jak i zwierze i roślina potrzebują przychylności żywiołów, by wykorzystać zastane i otrzymać brakujące. Owej przychylności żywiołów hołdował człowiek (dziękczynił), w formie i sensie ugruntowanym przez mity. Dziękczynieniu za dojrzewanie życia towarzyszyła obawa przed jego unicestwieniem. Często zapominał człowiek, że tylko w obrębie jego siedlisk obowiązują ustanowione przez niego prawa, natomiast poza ich murami panują wszechwładnie samowolne żywioły, przed którymi nawet najwymyślniejsze urządzenia nie zawsze dawały ochronę. Z zapomnienia wyrastały buta i zarozumiałość, przekonanie o tym, że człowiek tworzy sam siebie i swój świat. Butnie i zarozumiale próbuje człowiek narzucić swoje egoistyczne kryteria otaczającemu go światu. Planując przyszłość, zapomina, że to nie on stworzył warunki powstania i odradzania się życia. że nie należy ono od jego zasług, wręcz przeciwnie, jego powstanie i odradzanie się umożliwia wszelką działalność i twórczość człowieka w świecie. A tworzyć on może i działać pod warunkiem, że żywioły (woda, powietrze, ogień i ziemia) obdarzą go swą przychylnością. Nawet czyści technokraci muszą zauważyć, że słońce się ściemnia, ogień wygasa, ziemia przestaje rodzić, powietrze dusi, woda wysycha, że natura traci swoją życiodajną moc. Społeczeństwo, które tylko zużywa i konsumuje, zaprzecza pojęciu kultury – czyli trosce i pielęgnacji najwyższych wartości. Dlatego też kompromituje się nasza czysto techniczna cywilizacja nawet w oczach społeczeństw o najniższym stopniu rozwoju, bowiem życiodajne siły niszczy tylko barbarzyńca.

 

Każda mityczna społeczność widziała w dziejach stałe odnawianie się podstawowych mitów. Mityczny Początek określał przebieg dziejów i wymianę pokoleń od zarania dziejów po dzień dzisiejszy.

„Początek historii nie jest czymś minionym (odeszłym) jak nas poucza historyzm, czymś przestarzałym, lecz czymś istotnym, co na początku zawierało określenie wszystkiego, co przyszłe. Istota początku zawiera przyszłość, jako swoje rozwinięcie.  Uda nam się do niego dotrzeć jedynie pod warunkiem, że sami będziemy źródłowo i istotnie myśleć.” M. Heidegger.

Czymże jest ów początek dziejów dla nas, jeśli nie czymś przestarzałym i dawno przezwyciężonym? Czy nie ośmieszamy się tymi próbami wyjaśnienia początku dziejów przy pomocy żywiołów  w czasach panowania teorii względności i pra-wybuchu?

Zauważmy jednak, że nauki empiryczne w swoim własnym rozumieniu, dążą jedynie do opisania zastanego świata, odcinając się świadomie od wszelkich prób jego metafizycznych konstrukcji. Ów zastany świat, to nic innego, niż stworzona przez współgrę żywiołów rzeczywistość, z całym jej fenomenologicznym bogactwem. Bez jej rozumienia i założenia brakuje naukowym teoriom  jakichkolwiek podstaw.

 

Jaką to rzeczywistość opisuje nauka, nazywając przedmiot swoich badań nieokreślonym „X”, którego sens całkowicie pochodzi z hipotez i metody badań? Postawiony na wadze człowiek staje się ciężarem, podobnie jak pies, czy kamień. Zysk ze sprzedaży owoców nie różni się niczym od zysku z handlu ludźmi czy bronią. W świecie zysków, ciężarów, kwantów, liczb nie ma miejsca dla natury, dla elementów nawet dla polityki. Jeżeli wszystko, co jest, swój sens i wartość zawdzięcza założonym i wymyślonym hipotezom, to one określają nasz światopogląd, a nie badana rzeczywistość. Nie świat określa światopogląd, tylko naukowy pogląd - świat.  Poza nim, sam w sobie, nie posiada świat żadnej wartości i sensu.

 

Bezwartościowy i bezsensowny świat zdominował nasz światopogląd. Wokół nas widzimy same materie, atomy, molekuły, geny, zasoby energii, formuły i kwanty. Buzują one podskórnie w nas i we wszystkim dookoła, dzieląc się i łącząc stworzyły jakby od niechcenia, zupełnie przypadkowo, naszą rzeczywistość.

O ileż mądrzej, rozsądniej i logiczniej od tych współczesnych hipotez wyjaśniali powstanie świata pierwsi filozofowie: świat stworzyła współgra żywiołów. Według Nietzsche przemawiają za tym trzy powody:

„Tak, trzy powody. Po pierwsze, zdanie to powiada coś o źródle (początku) wszystkich rzeczy; po drugie; czyni to bez pomocy obrazów i bajek, po trzecie; zawiera w sobie, chociaż w stadium zalążkowym myśl, że wszystko jest jednym.”

 

Skąd rzeczy pochodzą tam też z koniecznością giną, płacąc pokutę za niesprawiedliwość według wyroku czasu.

Przeciwieństwa wypierają Się wzajemnie. Każda jednostronność przywołuje jej własne przeciwieństwo, bo nie odpowiada istocie rzeczy. Prawo natury mści się na jednostronności, przez to, że nieoczekiwanie i wbrew wszystkim obliczeniom prowadzi do jej przeciwieństwa. 

Las wysycha, jeśli się go wykorzystuje wyłączne ekonomicznie jako zasób przydatnych właściwości. Zaniedbanie jego roślinnej natury przemieni go w pustynię według wyroków czasu. Podobnym zagrożeniom podlegają woda (rzeki, morza, jeziora), powietrze (wiatry, prądy powietrzne), ziemia (pola, łąki, lasy), ogień (pory roku, energie). Wszystkie elementy tracą swą życiodajną i kulturotwórczą moc zgodne z wyrokami czasu.

 

Jedynie mowa ojczysta przechowuje pamięć o niej nawet w czasach oślepionych myśleniem technicznym. „Wszystko co przez wieki wpływa na naród znajduje odwzajemnienie w jego mowie ojczystej, która sama się pod tym wpływem kształtowała”. Języki dzielą narody, ale tylko po to, by je głąbiej i pełniej połączyć, podobne morzom, zmuszającym do opływania wybrzeży, w końcu tworzącym drogi łączące odległe kraje. Przechowują one, chociaż w formie domysłu ślady dziękczynienia życiodajnej mocy, tworzącej zarówno narody jak i pojedynczych ludzi.   Wszystko, co człowieka porusza, przede wszystkim jednak jego mowa wyraża dążenie do całości i jedności, a nawet przypuszczenie, jeśli nie wewnętrzne przekonanie, że rodzaj ludzki, pomimo wszelkich różnic i podziałów w swojej Pra-Istocie jest jednym i niepodzielnym. W. Humboldt

Właśnie o przypomnienie tego źródłowego dziękczynienia chodzi nam w naszej wyprawie łodzią napędzaną energią słoneczną z Berlina do Szczecina. Przypomnieć chcemy, że te same drogi rzeczne, które umożliwiły w średniowieczu powstanie krajobrazów kulturalnych, stały się symbolami podziałów politycznych w czasach bezwzględnego panowania myślenia polityczno-naukowego. Pragniemy na nowo uwidocznić ich kulturotwórczą moc. Nie powinny one przecież dzielić, lecz łączyć to, co stworzyły. Odradzalność – świadomość ekologiczna nie powinna ograniczać się do zapewnienia środków do przeżycia dla naszego i być może następnego pokolenia, bo to ono ma nam zapewnić dostatnią starość. W jej prawdziwym sensie świadomość ekologiczna oznacza zapewnienie warunków odradzania się życia i troskę o przychylność współgry żywiołów.

 

Chociaż w potocznym użyciu kojarzymy rzeki: Odrę, Bug, Niemen z granicami i rozdziałem Europy na wrogie obozy, przechowały języki ojczyste pamięć o ich źródłowym znaczeniu dla krajobrazu, ludzi i ekonomii. Musimy tylko istotnie mówić i myśleć. W tym sensie zmierza nasza wyprawa do źródeł, do życiodajnych żywiołów, by wyrazić im wdzięczność i uwidocznić zapomniany pra-początek, który do dzisiaj trwa. Wielcy poeci jak Hoelderlin czy Mickiewicz czcili rodzinne rzeki Rhein i Niemen jak półbogów rzeźbiących ojczyste krajobrazy. Tą siłę twórcza musimy wbudować w wizje przyszłości naszych siedlisk, by też przyszłym pokoleniom zapewnić udział w przychylności żywiołów.  Niestety, zamiast tego prowadzimy światową rabunkową wojnę o resztki zapasów wody, powietrza, ziemi i energii. Krótkowzroczna pogoń za maksymalnym zyskiem zmusza nas do bezustannej exploatacji jeszcze istniejących zapasów. Pozostawia po sobie pustynie. Filozoficznych argumentów brakuje w dyskusjach publicznych po obu stronach Odry. Niezależnie od tego, czy chodzi o budowę elektrowni atomowej, czy o reformowanie szkolnictwa i rynku pracy.

 

Łódź napędzana energią słoneczną nie robi hałasu, nie niszczy środowiska naturalnego, łączy oba brzegi i kultury. Daje czas na przypomnienie krajobrazów kulturalnych Brandenburgii, Gryfitów, Wielkopolski. W paradoksalny sposób ukazuje nam, że trzy fazy z „wyznania wiary” pozytywistów: mityczno-religijna, metafizyczna i naukowa nie zwalczają się wzajemnie i nie następują jedna po drugiej, lecz istnieją równocześnie.

 

 

O tragedii Smoleńsko-Katyńskiej filozoficznie

Marek Zmiejewski

 

Przez prawie rok katastrofa smoleńska opanowała polską opinię publiczną. Nic w tym dziwnego, bowiem tragiczna śmierć prawie stu osób, zagłada części polskiej elity politycznej z prezydentem na czele, oraz oczywiste powiązane katastrofy ze zbrodnią katyńską nadały temu wydarzeniu wstrząsający i niepowtarzalny wymiar. Przed trumnami ofiar pochylali zgodnie głowy zarówno przyjaciele jak i przeciwnicy polityczni. Wstrząśnięty naród zjednoczył się w żałobie oddając hołd ofiarom katastrofy i jednocześnie pośrednio także wymordowanym oficerom polskim w Katyniu, bowiem dla uczczenia ich pamięci delegacja polska została zorganizowana. Wydawało się, że fatum ciążące na Katyniu uderzyło po raz drugi. Wobec niesamowitości i symbolicznej głębi katastrofy zamilkły spory polityczne. Że pojawią się po pewnym czasie na nowo, można było się spodziewać, jednakże nie tego, że sama tragedia stanie się przedmiotem i argumentem w aktualnych rozgrywkach politycznych.

Tragedia prezydenta i delegacji rządowej dotyczy wszystkich obywateli. Już wkrótce okazało się jednak, że niektóre środowiska uzurpują monopol na nią. Prawo do swojej ekskluzywności otrzymały od instancji przewyższających godnością i znaczeniem wszystkie ustanowione demokratycznie, legalnie powołane i powszechnie zaakceptowane formy reprezentacji narodu i społeczeństwa. Ekskluzywność owych uprawnień stawia je ponad społeczeństwem i rządzącymi je prawami i obowiązkami. Do owych ekskluzywnych uprawnień należą związki krwi, bezpośredni kontakt z mocami wyższymi, wtajemniczenie w spiskowo-mafijne powiązana polityczne. Z samej definicji dotyczą one tylko wybranej grupy osób: krewnych, fanatyków, wtajemniczonych, nie zaś wszystkich obywateli wspólnoty politycznej. Powoływanie się na owe wyjątkowe uprawnienia wynosi ich posiadaczy poza krąg owej wspólnoty, którą dlatego nazywamy polityczną, że abstrahuje od wszelkich różnic biologicznych, religijnych czy stopni tajnych wtajemniczeń. Żaden członek społeczności politycznej nie może ubiegać się o sprawowanie w niej funkcji z powodu swoich ponad politycznych własności. Aby zostać prezydentem, należy przedstawić rzetelny program polityczny, i wygrać wybory, niezależnie od stopnia pokrewieństwa do znaczących żyjących i lub nie żyjących autorytetów. Wielu braci, sióstr, zięciów... znanych polityków uzurpuje sobie niestety prawo do intymnego związku nie tylko ze swoimi krewnymi ale także z reprezentowanymi przez nich urzędami i ugrupowaniami politycznymi. Do wielu fanatyków religijnych przemawia Bóg bezpośrednio pomiędzy serialem telewizyjnym i kolacją, pomijając pismo święte i założone przez siebie organizacje ziemskie. Wtajemniczeni znawcy mafijnych struktur politycznych wietrzą wszędzie ich machinacje, powołując się niestety nie na fakty, tylko na swoją wiedzę tajemną. Wszystkie tego rodzaju wtręty zatruwają życie polityczne i opinię publiczną, bowiem wynoszą prywatność ponad interes publiczny.

 

Opis ten ma też znaczenie ogólne i nie musi się odnosić ani do konkretnej sytuacji ani do wybranego narodu czy społeczeństwa. W Polsce wyrosła prywatność do miary publicznej poprzez szukające sensacji media i poprzez ugrupowania polityczne, budujące swój polityczny autorytet na uzurpacji wyłączności na wyjaśnianie przyczyn katastrofy. Dzięki mediom została bohaterką narodową gospodyni domowa, ogłaszając swą gotowość do śmierci za krzyż, dobrze wiedząc, że zarówno Bóg jak i rząd jej śmierci nie życzą, wręcz przeciwnie, że będą jej od tej śmierci chronić.

 

Można by przejść do porządku dziennego nad tym „polskim piekiełkiem”, gdyby ono, pozostawione samo sobie nie sprowadziło pamięci ofiar Smoleńska i Katynia do poziomu szwagrów, zięciów, obrońców krzyża i polityków nawet nie z bożej łaski. Nie chodzi tutaj jedynie o nas samych, lecz także o opinię o nas naszych europejskich sąsiadów. Bez przesady można powiedzieć, że Katastrofa smoleńska poruszyła światową opinię publiczną Przedstawiciele rządów i międzynarodowych organizacji przesyłali niekłamane wyrazy współczucia i bezwarunkowej solidarności z narodem polskim. Dopóki nasz naród czuł i postępował jak jeden naród.

 

Katastrofa smoleńska poruszyła w szczególny sposób Rosjan, poczynając od prostych obywateli kończąc na przedstawicielach najwyższych władz. Po raz pierwszy w historii rosyjski prezydent, premier i rosyjska Duma uroczyście i oficjalnie potwierdzili odpowiedzialność reżimu sowieckiego za zbrodnię katyńską i uczcili pamięć ofiar obydwu tragedii. Czy to wystarczy? Oczywiście, że nie można rozwiązać kompleksu katyńskiego jednym aktem dobrej woli. Jednakże z pewnością nie uda się to bez niego.

 

W dotychczasowych stosunkach polsko-rosyjskich brakowało takiego symbolicznego aktu dobrej woli z obu stron. Że brakowało go ze strony polskiej, wydaje się zrozumiałe. O jakim akcie dobrej woli można mówić w stosunku do sprawcy zbrodni, czy jego następców, oszukujących opinię publiczną, ukrywających dokumenty, zacierających ślady, czy wręcz negujących jej zaistnienie lub obciążających odpowiedzialnością innych?

Jak długo istniały, (czy może jeszcze istnieją), powiązania struktur i osób odpowiedzialnych za zbrodnię katyńską z obecnymi strukturami rządowymi nie można było oczekiwać aktu dobrej woli od oficjalnej strony rosyjskiej. Nawet najdrobniejsze kroczki do wyjaśnienia musiały być na niej wymuszone, czy to przez Polaków, czy też przez samych Rosjan, zrzeszonych w niezależnych organizacjach jak Memoriał i Karta.

 

Jednakże sprawa katyńska obciąża nie tylko oficjalne stosunki polsko-rosyjskie, lecz także pośrednio relacje między obu narodami. Powstało wrażenie, że wszyscy Rosjanie, czy wszyscy Polacy tak myślą i czują, jak to w ich imieniu wyrażają ich reprezentanci. Co nie jest prawdą. Dla większości Rosjan zbrodnia Katyńska jest zbrodnią tym bardziej ciążącą, że dokonała została w imieniu ich narodu i przez ludzi rosyjskiego pochodzenia. Ci sami sprawcy niszczyli jednak nie tylko inne narody, ale przede wszystkim swój własny – rosyjski.

Dlatego też ów akt dobrej woli ze strony polskiej powinien byś adresowany nie do władz ale do narodu rosyjskiego. Musi on wyrażać bezwarunkowe zaufanie, że większość Rosjan potępia dobrowolnie każdą zbrodnię i jednoczy się z jej ofiarami, a tylko znikoma mniejszość próbuje ją ukryć czy usprawiedliwić wyższymi racjami. „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – słynne i kontrowersyjne słowa z listu biskupów polskich z 1968 zapoczątkowały równie trudne, jeśli nie jeszcze trudniejsze niż polsko-rosyjskie, pojednanie polsko-niemieckie.

 

Tragedię smoleńską łatwo jest przegadać, i odebrać jej przez to jej jednorazowy symboliczny wymiar. Nawet jeśli uda się znaleźć jej ostateczne przyczyny i osoby za nią bezpośrednio odpowiedzialne, niezależnie od tego czy będą to polscy lotnicy, czy rosyjska obsługa lotniska, nie wyjaśni to nawet w przybliżeniu jej symboliczno-mitycznego sensu.  Najtrafniej przybliża go nam samo pojęcie tragedii. Podstawą tragedii według Arystotelesa są wielkie mity – opowieści o zrządzeniach wyższych mocy, decydujących w nieprzewidywalny sposób o przemianach szczęścia w nieszczęście w losach bohaterów. Ich perypetie są przypadkowe w stosunku do konfliktów, w które są nieuchronnie uwikłani. Ich wielkość polega na ofierze, którą gotowi są ponieść i ponoszą w służbie praw i prawdy. Płacą w niej cenę ostateczną. Losy bohaterów budzą lęk i współczucie. Celem tragedii jest katharsis – oczyszczenie,

Owo zagadkowe oczyszczenie polega na oczyszczeniu z małości, na uznaniu wielkości tej służby, pomimo jej porażki, na wzniesieniu się ponad małostkowość poprzez współuczestnictwo w grach najwyższych mocy i wartości. Tragedia realizuje się we współ-czuciu wzniosłości.

 

Tragiczny los jest udziałem ludzi wielkich i szlachetnych. Staje się on udziałem widzów, jeśli go przeżywają. W przeciwieństwie do tragedii przedstawia komedia perypetie ludzi małych, uwikłanych w małe (mikron) opowieści. Budzi śmiech i pogardę. Musimy uważać żeby nie przemienić naszego wzniosłego mitu narodowego o jego reprezentantach, bohaterach i ofiarach w trywialną opowiastkę o małych i śmiesznych ludziach uwikłanych w polityczne gierki, do których nie dorośli.

 

Owe gierki toczą się na tle wielowiekowych powikłań obu narodów na różnych poziomach: prawnym, moralnym, politycznym i metafizycznym. Po upływie siedemdziesięciu lat trudno jest pociągnąć do odpowiedzialności karnej bezpośrednich sprawców zbrodni. Osiągnięcie zwycięstwa moralnego uspokaja sumienie i pozwala na prezentację własnej wyższości moralnej. Dzięki sukcesom politycznym wzmacniamy nasz prestiż i wymuszamy na przeciwniku pewne ustępstwa. Jednakże ani jedne ani drugie nie prowadzą do pojednania, jeśli nie towarzyszy im jedność metafizyczna w uznaniu człowieczeństwa zarówno w sobie jak i w innych. Oba poprzednie poziomy zakładają istnienie przeciwnika, od którego należy się przynajmniej zdystansować, jeśli się go nie uda pokonać.  Jedność metafizyczna przekracza ów podział, bowiem wychodzi z założenia, że zło przydarzyło się człowiekowi, którym jestem ja i każdy inny. Niezależnie kim ten inny jest, jest człowiekiem, zdolnym do odczucia dobra i zła wyrządzonego innemu człowiekowi. Ową zdolność do metafizycznej solidarności musimy założyć u innych narodów, bowiem nie ma narodów z natury złych, czy z natury dobrych. Pojednanie jest sukcesem o wiele większym niż wymuszone moralnie czy polityczne przyznanie się do winy. Bo jest wyrazem wolności i aktem dobrej woli, które określają istotę ludzką przed i ponad wszelkimi podziałami narodowymi i politycznymi. Polacy i Rosjanie mogą tylko wspólnie pokonać fatum katyńskie. Ich pojednanie jest godnym uczczeniem zarówno ofiar pierwszej jak i drugiej katastrofy katyńskiej.

 

Założenie, że do owej jedności oba narody dążą, daje się sprawdzić empirycznie, bowiem przejawia się ona, nie w deklaracjach, lecz we wszystkich wymienionych wymiarach: prawnym, moralnym i politycznym. Sprawdza się ona też we wszelkich wymiarach życia ludzkiego od prywatnego po oficjalno-publiczny. Na minutę ciszy dla uczczenia ofiar katastrofy zebrali się w Kolonii (Niemcy) spontanicznie, dobrowolnie i prywatnie Polacy, Niemcy, Rosjanie, żydzi i Ukraińcy. Uczucia wzniosłości i współczucia nie zakłóciły żadne oficjalne przemówienia, pozwalając obecnym, niezależnie od ich przynależności narodowej, rangi i sprawowanych funkcji odczuć solidarność wobec  ponadnarodowej tragedii.

Jeżeli jakieś przeszłe lub aktualne interesy polityczne zaprzeczają dążeniu do tej jedności metafizycznej, to powinny zostać zgodnie potępione i ich skutki usunięte. Takim manifestem wspólnego działania polsko-rosyjskiego mogłaby być akcja zmiany nazwy Kaliningradu. Miasto to zawdzięcza swą nazwę Michaiłowi Iwanowiczowi Kalininowi, aparatczykowi stalinowskiemu, którego podpis widnieje na rozkazie likwidacji oficerów polskich w Katyniu.